Nie liczcie na standardowe podsumowanie roku. Nie zamierzam tutaj
pozycjonować czegokolwiek... Jest to raczej kolejny wpis "pamiętnikowy"
starający się uwiecznić mój stosunek do kina w określonym okresie mojego
życia. W tym wypadku właśnie w 2016 roku.
W 2015
przedawkowałem filmy. Nadal oglądałem wspaniałe obrazy, a jednak nieco
taśmowo, częstokroć jeden po drugim. Czasami seanse zlewały mi się w
jedno. Często też sięgałem po bardzo słabe kino, świadomy iż nie będzie
dobre, a mimo to zapuszczałem kolejne gniotu. Z głupich powodów. Bo
skoro mam je na DVD to trzeba obejrzeć. Bo skoro mam taki kanał w
telewizji to zobaczę przynajmniej kilka produkcji które grają. W końcu,
bo moja średnia ocenionych na filmwebie jest za wysoka, trzeba ją
kontrolować. Absurdalny powód, ale zdarzało mi się i tak. Najgorsza była
jednak częstotliwość obejrzeń. Zasypywałem się średnio niema dwoma
filmami dziennie. A później jeszcze wyznaczałem sobie za zadanie każdy
opisać/zrecenzować/ocenić. W takiej częstotliwości było pewne iż w końcu
powiem "dość". Gdzieś pod koniec roku zrozumiałem że albo poczynię
kilka zmian, albo filmy staną się moim nawykiem, miast pasją.
Mijający
rok przyniósł świeżość. Na nowo zainteresowałem się filmem, znajdując w
tym frajdę. Wciąż robię to samo: patrzę w ekran, myślę nad tym co
oglądam, później analizuję dzieło. A jednak staram się to robić za
każdym razem inaczej. Zmieniam miejsca w których oglądam, staram się
znajdować dyskutantów, każdemu sensowi nadaję inną atmosferę. W ten
sposób nie czuję że wciąż robię to samo. A tak niestety miałem w pewnym
momencie swojego życia. Tradycyjnie w mini rozdziałach wypiszę co się
zmieniło na lepsze.
I. Kino
Już pisywałem
gdzieś na blogu że ja uczęszczam do kina minimum raz w tygodniu. Teraz
jednak zmieniła się jedna podstawowa rzecz. Ograniczyłem swoje oglądanie
w domu. Oczywiście nadal zdarza mi się sięgnąć po półkę z DVD lub
poszukiwać na własną rękę jakichś rarytasów. Coraz rzadziej natomiast
traktuję filmy jako zapychacz czasu. Chętniej wychodzę na spacery,
wybieram się na rower, sięgam po książkę lub sam coś piszę tu czy tam.
Jeśli chcę odpocząć po pracy to czasami po prostu leżę i... patrzę w
sufit. Nie zamęczam się wtedy filmami, bo czasami i tak na nich zasnę,
bądź nie zrozumiem ich treści.
Dom stał się dla mnie miejscem
gdzie oglądam filmy opcjonalnie, gdy nie mam okazji zobaczyć ich nigdzie
indziej. Zaś kino stało się głównym miejscem gdzie spotykam się z X
muzą. W 2016 roku widziałem na dużym ekranie 127 filmy. Co dało mi
większe skupienie, pewność lepszego odbioru, zdecydowanie ciekawsze
przeżycia dźwiękowe. Nie jest tak iż co 3 dni coś oglądałem. Po prostu
bywałem na festiwalach, a to oznacza czasami i 5 seansów dziennie, ale
zazwyczaj miałem z kim przedyskutować i tym samym utrwalić obejrzane
dzieło w przerwach między. Mogłem sobie więc pozwolić by poświęcić się
oglądaniu filmów bardzo intensywnie przez kilka dni, a później przez
tydzień nie obejrzeć nic. Grunt iż duży ekran dawał mi poczucie
wyjątkowych przeżyć, równocześnie zwiększając skupienie. Mały ekran był
rutyną, ograniczyłem ją.
A skoro już przy kinie jesteśmy, to
oglądanie w nim ma swoje zalety niezauważane przez większość. Seans w
różnych kinach ma różny rytm, różną widownię, zupełnie inaczej można go
odebrać i zupełnie inaczej przygotować. Na nocny maraton filmowy trzeba
kupić kawę i zrobić kanapki, być świadomym iż publika bywa niesforna,
ale jeśli to seans konkretnego uniwersum uważać również z krytycznymi
opiniami, bo psychofani mają swoje uczucia. Seans w ramach dyskusyjnych
klubów filmowych to tymczasem olbrzymie skupienie, szukanie szczegółów
którymi moglibyśmy się podzielić z resztą widzów oraz świadomość
gotowości bojowej gdy na przykład popularny film nam się nie podobał,
albo głosy w dyskusji są sprzeczne z naszymi. Seans festiwalowy jest jak
seminarium naukowe gdyż często poprzedza go prelekcja, materiały
przygotowują nas na to co zobaczymy, a później przez cały festiwal
spotykając ludzi będziemy o zobaczonych dziełach dyskutować nie raz, nie
dwa. O poszczególnych rodzajach seansów jeszcze napiszę później trochę
więcej. W każdym razie to szalenie fajne iż atmosfera kina i widownia
dodają nowe doświadczenia do filmu. Czasami negatywne, gdyż bywają
"przeszkadzalscy" na sali, ale na ogół sprawia mi frajdę obserwowanie
reakcji innych, dociekanie dlaczego wyszli w połowie projekcji oraz same
emocje które czuje się w powietrzu w momencie gdy napisy końcowe
wędrują w górę ekranu.
Jeśli komuś się wydaje że takie
chodzenie do kina bez przerwy może zrujnować człowieka zupełnie, bo
weekendowe odwiedziny Multikina plus popcorn to 50 zł, to zapewniam
wydaję dużo mniej. Po pierwsze, rzadko chadzam do multipleksów, a
podczas seansów nie jadam, zaś jak popijam to wodę mineralną przemyconą w
plecaku. Po drugie, nie wszystkie seanse kosztują tyle samo. Karnety na
festiwale znacznie obniżają cenę jednego seansu, cykliczne pokazy są w
promocyjnych cenach, zdarza mi się też zgarnąć darmowe wejściówki, bądź
zniżki. Po trzecie i najważniejsze, ponieważ w tym roku to odkryłem, mam
w pracy fundusz socjalny dofinansowujący wydarzenia kulturalne.
Zwracają mi 50% każdego wypadu na koncert, do teatru, czy do kina
właśnie, tuż po okazaniu faktury. Warto dopytywać u siebie w pracy,
wielu też ma coś takiego, nawet o tym nie wiedząc. Mi ta opcja
poszerzyła znacznie pole manewru. Wspomnę jeszcze o czymś takim jak
Cinema City Unlimited. To opcja abonamentu dzięki któremu możemy chodzić
do kina bez ograniczeń. Nie mam w mieście Cinema City, więc nie
załapałem się na taką opcję, ale gdyby Helios ją wprowadził na pewno bym
się zapisał. Przy czym nie oznaczałoby to rezygnacji z kin studyjnych,
które prócz tego że grają generalnie lepsze kino, są też bardziej
klimatyczne.
II. DKF
Uczęszczam na Dyskusyjne
Kluby Filmowe już od dłuższego czasu. Ale w końcu nastąpił ten przełom-
zacząłem się odzywać. Wcześniej rzucałem krótkie opinie, raczej
słuchając co inni mają do powiedzenia. Musiało minąć trochę czasu bym
się poczuł jak u siebie. Bym przyzwyczaił się do własnego głosu przez
mikrofon. A gdy już się rozkręciłem obecnie czuję wręcz wstyd gdy o
filmie nie mam nic do powiedzenia.
Dyskusja stała się nową
formą mojego wyrażania opinii. Swobodną, dającą możliwość poprawienia
czegoś co powiedziałem, przy okazji dającą również natychmiastowy odzew
ze strony słuchającego. Standardowo moje opinie wyrażałem w postaci
komentarzy na filmwebie. Nadal to robię, ale rzadziej. Sprawia mi to
zwyczajnie mniej przyjemności, bo właśnie pozostaje bez odzewu, albo
odzewem jest dość ostra reprymenda na temat mojej ortografii (doceniam
zwracanie mi uwagi, ale w kulturalny sposób) lub najzwyklejszy hejting
(nie chcę cytować, zresztą i tak nie zamierzam publikować tu
wulgaryzmów). Bardzo się cieszę gdy się ktoś ze mną nie zgadza. Tylko na
filmwebie poziom kulturalny tego niezgadzania jest nieco niższy niż w
prawdziwym świecie.
Pofilmowe dyskusje pomagają mi doszlifować
moją opinię, każą zwrócić uwagę na coś nowego, czasami nawet zmieniam po
nich zupełnie zdanie. Uczę się też liczyć z innymi. Myślę co mówię.
Uczestnictwo w DKFach bardzo odświeżyło moje spojrzenie na kino. Teraz
już nawet instynktownie po seansie szukam na sali znajomych twarzy by
tylko do nich podejść i wymienić się przemyśleniami.
III. Festiwale Filmowe
Jeżdżę
na nie coraz częściej i cieszy mnie to. To nie tylko okazja by obejrzeć
mnóstwo nieznanych, bądź niezauważonych, filmowych pereł. To zwyczajne
imprezy, dające możliwość odpoczynku. Dzięki podróży na taki event
zmieniasz zupełnie otoczenie, poznajesz nowe miejsca, stołujesz się w
nowych knajpach i poznajesz ludzi. Jak już wspominałem przy okazji mojej
relacji ze Zwierzyńca, festiwal filmowy jest dobrym pomysłem na
spędzenie wakacji jak każdy inny.
Dla mnie wyjątkowe w
festiwalach staje się powoli samo to iż niektóre z tych eventów są
jedyną możliwością spotkania z filmwebowymi znajomymi. Filmweb chcąc nie
chcąc ewoluował dla mnie w serwis społecznościowy, a niektóre festiwale
w mini-zloty użytkowników. To całkiem fajne iż dzięki tym wydarzeniom
można poznać lepiej ludzi ukrywających się dotąd za awatarami. Idzie za
tym w parze również dyskusja, częstokroć o filmach tak mało znanych że
dotąd wydawało się iż tylko ja je kojarzę.
Po każdym filmowym
festiwalu czuję się bogatszy w wiedzę filmową. Przez prelekcje, przez
spotkania z ekspertami, przez same sense lub choćby festiwalowe
katalogi.
Tutaj filmy też można przedawkować. Na standardowym
filmfeście da się oglądać przez tydzień 5 filmów dziennie. To przyprawia
o ból głowy, a nawet ryzyko że seanse zleją nam się w jedno. Na
szczęście uczę się to rozsądnie racjonować. Już nie zmuszam się na
oglądanie maksymalnej liczby filmów, czuję się też zobowiązany by
wyskoczyć na piwko wieczorem, a rano trochę wyspać, bo inaczej skończy
się to kimaniem w kinowym fotelu i na jedno wyjdzie. Festiwale filmowe
mają swój rytm i każdy posiada inny klimat. Jeśli się go jednak złapie,
można poczuć się wyjątkowo. Nawet jeśli trafimy na gniota :)
IV. Nocne Maratony Filmowe
Tak
się złożyło że pracuję często w nocy. Jestem świadomy iż nieprzespana
nocka mnie nie zabije, a co lepsze, że w dzień też można się wyspać,
kwestia przyzwyczajenia organizmu do nowego rytmu. Nie ma więc dla mnie
problemu bym wyskoczył do kina na 22, a wrócił o 7 rano.
Często
maratony służą mi jako możliwość powtórki serii które już znam, bądź
pozwalają nadrobić w szybkim tempie coś co nadrabiałbym tygodniami.
Warto zauważyć iż niektóre filmy wręcz lepiej się ogląda po kolei (np.
"Hobbit") ale bez takiego eventu pewnie mało kto skusiłby się na
zrobienie tego w domu. I w gruncie rzeczy są takimi mini-festiwalami, bo
to w końcu też oglądanie na dużym ekranie z niewielkimi przerwami, tyle
że kina wybitnie niefestiwalowego. Maratony to rzecz organizowana
bowiem zazwyczaj przez multipleksy, częstokroć poświęcona kinu
mainstreamowemu.
Mam słabość do maratonów horroru. A to też
ciężki orzech do zgryzienia. Kino grozy świetnie smakuje na wielkim
ekranie, pozwala zagęścić atmosferę, może nawet czasami łapię się na
jakiegoś jumpscare'a, mimo że zazwyczaj one na mnie nie działają.
Problem w tym że tego typu maraton oznacza salę pełną młodzieży, która
chciała sobie zanocować poza domem, czasami upić i pogadać. I robią
to... W sali kinowej. Nigdzie nie znajdziecie takiej ilości
niekulturalnych, rozwrzeszczanych osobników jak na maratonie horrorów.
Raz nawet poszedłem na maraton mając w planie przespać jeden film (który
oglądałem wcześniej dwa razy), a nie dało rady bo dziewczyny za mną non
stop trajkotały. Na tych seansach uczę się podzielności uwagi, jestem w
tym już perfekcyjny, ale polecam je anielsko cierpliwym osobom. Całe
szczęście często widownia gdzieś na trzecim filmie albo się poddaje albo
usypia i 3/4 sali zamiera bądź pustoszeje. Tym lepiej bo statystycznie
to właśnie na koniec dają najciekawsze filmy.
V. Na trzeźwo nie warto.
Tytuł
rozdziału nawiązuje do bloga mojego kolegi, na którego warto zajrzeć.
Sednem jest jednak istotny fakt iż nie zrezygnowałem z oglądania czego
popadnie. Nadal lubię b-klasowe kino, czasami mam ochotę obejrzeć gniota
tylko i wyłącznie przez wzgląd na tytuł, obsadę, pomysł fabularny itd.
Tyle że gnioty są męczące, a oglądanie ich taśmowo wręcz wykańcza.
Dlatego jeśli spodziewam się że zobaczę nieco gorszy film, nie
przygotowuję się do niego jak do każdego seansu. Nie czuję potrzeby
skupienia, nie analizuję przesadnie treści. Siadam sobie na kanapie,
otwieram piwko i powoli sączę oglądając. A w zależności od tego jak jest
zły, sięgam po kolejne. Nie robię tak w kinie. Ten obyczaj obejmuje
tylko seanse domowe. Dzięki temu jednak na luzie mogę się cieszyć z
filmu jaki w normalnych okolicznościach zachwiałby moją wiarą w X muzę.
Kiedyś
oglądanie to był wręcz rytuał i nadal niejako tak jest. Nie zasiadam do
ważnych dzieł na głodnego, nie przerywam ich sobie, oglądam wyłącznie
wypoczęty. Nauczyłem się jedynie iż nie wszystko trzeba tak traktować.
Jeśli coś mnie nie interesuje, wyłączam to, albo dzielę na korzystne
raty. Czasami niektóre filmy traktuję jako "usypiacz", ryzykując jednak
że wcale na nich nie zasnę gdy okażą się interesujące. Są chwile gdy
piwo jest ważniejsze od samego filmu. Jeżeli kupię butelkę jakiegoś
lepszego browaru to skupiam się na doznaniach smakowych, a w tle coś tam
sobie leci na ekranie. Zacząłem szanować swój czas.
VI. Serwisy VOD.
Kolejną
rzeczą którą się torturowałem było składowanie filmów. Na półkach, na
dysku, na płytach, na pendrive'ach. I tak sobie to upychałem i później
czułem potrzebę obejrzenia czegoś co mi zalega, żeby tylko tego było
mniej. Czasami zmuszałem się żeby obejrzeć "Władcę lalek 7", albo jakieś
marniutkie spaghetti westerny, żeby móc je w spokoju wywalić z dysku,
po czym zaraz zastępowałem je kolejnymi filmami. Z pomocą przyszły mi
serwisy VOD. Zdałem sobie sprawę że jak coś chcę zobaczyć, to po prostu
wchodzę na stronę i wybieram to na co mam humor. Niby oczywiste, ale ja
miałem okropne przyzwyczajenie z czasów gdy jeszcze nie było wielu
serwisów z filmami online, a na youtube filmy wyglądały niespecjalnie
jakościowo. Wreszcie się pozbyłem tego nawyku, bo jeszcze dwa lata temu
nieraz godzinę spędzałem między folderami na dysku zanim zdecydowałem
się co chcę zobaczyć spośród filmów których tak na prawdę oglądać nie
chcę. I żeby nie było, ja wciąż mam zamiar obejrzeć wszystkie spaghetti
westerny jakie powstały. Tylko muszę mieć na to odpowiedni humor. Dziś
wieczorem na przykład mam ochotę zobaczyć jakiś spokojny film z lat 60.
Wchodzę więc na któryś z serwisów VOD jakie mam i szukam. Kiedyś
wszedłbym na swój dysk, zobaczył dziesiątki folderów z nieobejrzanymi
filmami zastanawiając się co obejrzeć żeby móc to bez żalu wywalić. Bez
sensu, wiem.
Jestem już od dwóch lat użytkownikiem Mubi. Niby
mają mniejszy wybór niż moja półka z DVD, ale za to nigdy nie wiem co
wrzucą następnego dnia, więc często jestem na tyle zaskoczony że oglądam
kolejne rzeczy z zaciekawieniem. Przez prawie pół roku miałem Netflixa,
teraz planuję wykupić abonament na Filmboxie (tylko niech ogarną formy
płatności, bo nie lubię gdy się mnie ogranicza), a zdarza mi się po
prostu znaleźć jakąś aplikację na telewizor, nawet nie pamiętam czasami
nazwy kanału i oglądać co mają w katalogu. Kiedyś znalazłem kanał z
filmami noir którym skończyła się licencja. Obejrzałem ze 3, a później
już nie miałem ochoty na ten gatunek i zwyczajnie przeniosłem się gdzieś
indziej. Sednem jest jednak że mogę obejrzeć natychmiast to co chcę
zobaczyć. Bez dłuższego głowienia się co wybrać.
Dużą zaletą
serwisów VOD jest też jakość. Kupiłem sobie rok temu nowy telewizor. I
gdy już nie patrzę w mały ekranik zauważam jak biednie wyglądają
pirackie filmy, a nawet niektóre legalne wydawnictwa DVD. Na Netflixie
tymczasem mam HD, dobry dźwięk i bez konieczności płacenia 30-60 zł za
jeden tytuł na Blu Ray'u. Teraz jestem wręcz przyzwyczajony że jak widzę
na ekranie wielkie piksele to natychmiast wyłączam film. Jakość zaczęła
się liczyć i to jest fajne, Wyjątek robię, z sentymentu, dla VHS oraz
zarżniętych kopi wyświetlanych w kinach.
Z dumą mogę też
powiedzieć że coraz częściej wybieram legalne źródła oglądania filmów.
Nie tylko dlatego że one są zwyczajnie lepsze jakościowo, ale też coraz
bardziej doceniam trud dystrybutorów. Zwłaszcza jeśli ryzykują swoje
pieniądze wypuszczając niszowe kino. Tym chętniej jestem w stanie
zapłacić smsem nawet za pojedynczy film na VOD. Owszem, nadal czasami
"kombinuję" jeśli chcę zobaczyć dzieła "nie do zdobycia", ale coraz
mniej takich tytułów jest. Jeśli nawet nie są dostępne w Polsce, zawsze
można poszukać poza granicami.
W tych sześciu rozdziałach
ująłem coś niezrozumiałego dla większości. Rozwodzę się przecież na
temat tego "jak oglądać filmy?". Tylko że gdy oglądasz dużo, odpowiedź
nie jest już tak oczywista jak "siadasz i patrzysz". Po 4500 filmach
człowiek ma prawo być zmęczony, rzucić w cholerę te swoje pasje, wywalić
telewizor przez okno i roztłuc młotkiem odtwarzacz. Dlatego konieczne
są odwyki albo zmiany. Teraz idę coraz bardziej w stronę festiwali, mam
nadzieję częściej przemieszczać się by obejrzeć jakiś film, a przy
okazji pozwiedzać. W każdym razie staram się żeby coś się działo. Widzę
nawet możliwości: pojawiają się pomysły organizacji własnych seansów
wśród znajomych albo czasami myślę czy by nie odwiedzić jakiegoś
zagranicznego festiwalu. Cieszę się że z każdą opcją, pojawiają się
nowe. Może kiedyś stworzę kontynuację tego tekstu tylko z większą
ilością rozdziałów i 2017 w tytule.
Gratuluję bloga! Czekam na więcej. Wiedziałem, że to w końcu tak się skończy. I dobrze! :)
OdpowiedzUsuńDzięki, teraz tylko muszę się rozkręcić :)
Usuń