Jeśli zastanawialiście się kiedyś jak mogą wyglądać dokumentalne filmy Lava Diaza, podpowiem iż bardzo podobnie do fabularnych. Statyczna kamera też "ukrywa się" w kącie i obserwuje najuboższych mieszkańców Filipin. Różnicą jest ponoć obecność scenariusza, ale i tutaj nic nie wiadomo. Tak jak nie jestem pewny na ile fabuły Diaza są improwizacją, tak nie wiem czy "Storm Children" nie zostało zaplanowane, mimo że napisy końcowe nie wspominają o skrypcie oraz pomijają kwestię reżyserii, wpierw wymieniając Diaza jako autora zdjęć.
Miejscem obserwacji jest wyspa Tacloban. W 2013 roku gdy Filipiny nawiedził tajfun Yolanda, doszło do wielkiej powodzi. Twórcy filmu wybierają się do wspomnianego zakątku by opisać życie po katastrofie. Materiał stanowią niemal wyłącznie bez dialogowe ujęcia w których widzimy obywateli pozbawionych mieszkań, pojazdy przedzierające się przez zalane ulice oraz dzieci dojrzewające w tym zniszczonym świecie. Dopiero pod koniec filmu Diaz pozwala sobie nakręcić 2 sceny przypominające regularny dokument i udziela głosu swoim bohaterom, prowadząc wywiad. Reszta to ruchome fotografie, pokazujące rozmiar tragedii.
Przyznać trzeba, zobaczymy w tym dziele wprawne oko badacza. W kolejnych ujęciach reżyser przedstawia nam niemal każdy zakątek wyspy, zawsze starając się ukazać jak najwięcej detali. Czasami nawet z pomysłem układa sceny w odpowiedniej kolejności, by to opowiadanie obrazem było w stanie nas zaskoczyć. Ot, choćby w ujęciu gdzie dzieci bawią się patykami nad mostem, a dopiero później zauważamy że tymi patykami szturchają śmieci zbierające się w korycie rzeki. To po tej scenie reżyser decyduje się już nie ukrywać przed nami syfu pokrywającego chodniki Tacloban. Zniszczenia z jakimi mamy do czynienia są ukazywane stopniowo.
Niestety, jakkolwiek doceniam przewrotne piękno sfotografowanych pejzaży, ten seans to tortura. Gdyby to była wystawa zdjęć, mielibyśmy szansę sami zdecydować którym poświęcimy najwięcej czasu. Tutaj Lav Diaz decyduje za nas, przeciągając w nieskończoność momenty które już dawno zdążyliśmy przepuścić przez umysł. "Storm Children" będę bardziej wspominał jako niecierpliwe czekanie na następny slajd, niż świetną wystawę.
Miejscem obserwacji jest wyspa Tacloban. W 2013 roku gdy Filipiny nawiedził tajfun Yolanda, doszło do wielkiej powodzi. Twórcy filmu wybierają się do wspomnianego zakątku by opisać życie po katastrofie. Materiał stanowią niemal wyłącznie bez dialogowe ujęcia w których widzimy obywateli pozbawionych mieszkań, pojazdy przedzierające się przez zalane ulice oraz dzieci dojrzewające w tym zniszczonym świecie. Dopiero pod koniec filmu Diaz pozwala sobie nakręcić 2 sceny przypominające regularny dokument i udziela głosu swoim bohaterom, prowadząc wywiad. Reszta to ruchome fotografie, pokazujące rozmiar tragedii.
Przyznać trzeba, zobaczymy w tym dziele wprawne oko badacza. W kolejnych ujęciach reżyser przedstawia nam niemal każdy zakątek wyspy, zawsze starając się ukazać jak najwięcej detali. Czasami nawet z pomysłem układa sceny w odpowiedniej kolejności, by to opowiadanie obrazem było w stanie nas zaskoczyć. Ot, choćby w ujęciu gdzie dzieci bawią się patykami nad mostem, a dopiero później zauważamy że tymi patykami szturchają śmieci zbierające się w korycie rzeki. To po tej scenie reżyser decyduje się już nie ukrywać przed nami syfu pokrywającego chodniki Tacloban. Zniszczenia z jakimi mamy do czynienia są ukazywane stopniowo.
Niestety, jakkolwiek doceniam przewrotne piękno sfotografowanych pejzaży, ten seans to tortura. Gdyby to była wystawa zdjęć, mielibyśmy szansę sami zdecydować którym poświęcimy najwięcej czasu. Tutaj Lav Diaz decyduje za nas, przeciągając w nieskończoność momenty które już dawno zdążyliśmy przepuścić przez umysł. "Storm Children" będę bardziej wspominał jako niecierpliwe czekanie na następny slajd, niż świetną wystawę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz