czwartek, 11 maja 2017

Młyn i krzyż (2011) (recenzja)


Lech Majewski tuż po realizacji "Szklanego serca" poświęcił 3 lata by nakręcić swoje kolejne, tym razem dużo bardziej epickie dzieło. "Młyn i krzyż" jest niejako adaptacją obrazu "Droga krzyżowa" Petera Bruegela. Reżyser ożywia postaci z płótna i postanawia opowiedzieć ich historię. Między nimi umieszcza samego malarza, w którego wciela się Rutger Hauer. Jest to więc jednocześnie próba ponownego odmalowania arcydzieła za pomocą nowego medium oraz gruntowny opis procesu twórczego wybitnej jednostki.

Majewski już nieraz mierzył się z kinem opartym na malarstwie i mówiąc szczerze takie właśnie obrazy udają mu się najlepiej. Jego fuzje z poezją bywają pretensjonalne, a operowe wariacje wręcz pretendują do kategorii kiczu. Jednak podbudowane malarskimi fascynacjami "Angelus" i "Ogród rozkoszy ziemskich" to jedne z ciekawszych utworów reżysera. Nieco gorzej jest z omawianym dziełem. "Młyn i krzyż" to kino bardzo afabularne, a przy tym pozbawione wewnętrznej konsekwencji. Starające się powiedzieć wiele jednocześnie, a przy tym zrealizowane technologią nie do końca opanowaną przez używających ją ludzi. CGI pomieszane z renesansowymi tłami wydaje się zwyczajnie niesmaczne. Co prawda to milowy krok w stosunku do estetyki jaką operowało "Szklane serce", bo "Młyn i krzyż" ma mnóstwo graficznych plusów, jednak niektóre efekty komputerowe zwyczajnie bolą.

Kostiumy są tutaj wykonane perfekcyjnie, a wnętrza domów prezentują się realistycznie. Niestety gorzej gdy naszym oczom ukazują się rozmaite pejzaże. Wtedy to wyraźnie zauważymy niezamierzony kontrast między użytą techniką, a tematem filmu. Sami zaś bohaterowie przechadzający się po tym "żywym obrazie" również robią wrażenie sztucznych. Zarówno recytujący nienaturalne dialogi Michael York czy posągowy ale pozbawiony dawnej charyzmy Rutger Hauer jak i wpatrzona w dal swymi zjawiskowymi oczami Charlotte Rampling. O reszcie aktorów też nie można powiedzieć wiele dobrego. Spacerują tylko po malowidle, jak zagubieni, mimo że każdemu scenariusz wytyczył określony cel.

Coś się w tym filmie jednak udało. Majewski świetnie ukazał motywacje Peter Bruegela oraz jego sposób myślenia. W tym wymiarze obraz staje się lekcją malarstwa dla początkujących. Nie ma co jednak ukrywać, ja jestem grupą docelową. "Młyn i krzyż" jest naszpikowany miłością do sztuki, skutecznie zarażając nią innych. Widać tu pasję, chęć zgłębiania, odkrywania... Jakkolwiek nie zaufamy tutaj efektom i postaciom, w sam film łatwo uwierzyć. Zwłaszcza gdy zaraz po seansie zaczniemy szukać informacji o bohaterze, odkrywając wiele ciekawostek w dziele ujętych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz